niedziela, 2 marca 2014

co za dzien!!!!

Gubie gdzies ostatnio dni. Przelatuja mi przez palce bez opamietania i ciezko mi sie czasem zorientowac jaki mamy dzis dzien. Wiekszosc ostatnich tygodni czulam taki marazm, ze sama nie rozumialam skad sie to bierze. Ja taka chodzaca Kreatywnosc, nigdy sie nie nudze i zawsze wpadam na zwariowane i coraz to nowsze pomysly. A ostatnio??? Az mi wstyd sie przyznac bo to takie juz oklepane...miec dola, czy nawet depresje (bo w tym kraju diagnoza i tableteczki sa bardzo szybkie).... 
No wiec Neil juz mial mnie dosyc rowniez. Probowal biedak mnie rozweselac na swoje rozne (malo skuteczne zazwyczaj) sposoby i chwala mu za to, ale nic nie dzialalo. Postanowilam cos z tym zrobic bo malo, ze media na okolo krzycza: "Mysl pozytywnie"!!!!!! to wszyscy znajomi na Facebooku tez tacy pozytywni az sie wymiotowac chcialo. Postanowilam zrobic cos dla siebie a przede wszystkim zlapac inna perspektywe (ktora mozna zlapac tylko wtedy kiedy sie czlowiek wyrwie, wyjdzie z siebie, stanie obok i tak sobie obiektywnie popatrzy na siebie samego i na to co sie posiada). No wiec wyszlam.
Z domu i z siebie. 

Z domu.

Tak....Najpierw z domu. Ubralam wiec najgorsze ubrania, cieple skarpety i gruby, miesisty szal. Wybieram sie na kurs malowania mebli wedlug Annie Sloan. Od kilku lat juz o tym marzylam ale wszystkie kursy, ktore znajdowalam odbywaly sie w okolicach Londynu oraz byly przerazliwie drogie. Zawsze wiec pozostawalo to w moich marzeniach i wydawalo mi sie, ze pewnie sobie dopiero pozwole na taki kurs za 50 lat, kiedy juz nie bede wydawala na Pampersy (no chyba ze swoje)....  Znalazlam wreszcie duzo tanszy kurs w Cardiff i odkad w najbardziej przypadkowy przypadek jaki sobie mozna tylko wyopbrazic, go odkrylam nie bylo juz zadnej sily na tym swiecie abym na niego sie nie zapisala. Moja dusza urosla do rozmiarow najogromniejszej 10 drzwiowej szafy ( nawet nie wiem czy takie istnieja), nie tylko to o czym tak dlugo marzylam ale i ze pod nosem, w Cardiff!!!! I ze moge wreszcie zrobic cos tylko i wylacznie dla siebie. I nie musze juz myslec o gilach w nosie, pilnowania aby palcow do kontaktu nie wkladali i nie przytrzasneli szafka kiedy szukaja zelkow i castek. Juz nie musialam myslec, ze znowu ktores wlozy glowe do za malego wiaderka lub groszek do nosa lub polknie pieciocentowke...Czas tylko dla mnie i mojej pasji (ktora jeszcze wczoraj nie wiedzialam, ze nia bedzie....poki co platoniczna milosc do mebli raczej mnie definiowala, a wczoraj po raz pierwszy to zrobilam. Dotknelam, poczulam, powachalam i stworzylam. Na razie tylko podlogowy panel ale moja wyobraznia juz pomalowala komode, szafke do sypialni, toaletke i biurko. To tylko rozgrzewka. Jestem zakochana w farbach, ktore Annie wymyslila i ktore sama stworzyla i woski do wykanczania i lakiery. Nie potrafie uwierzyc, ze to zrobilam, i cale wydarzenie wydaje sie snem, tyle pieczeni na jednym ogniu. Jakzesz mi to bylo potrzebne...Kreatywnosc naprawde pozwala oddychac i zyc. I dmucha w nasze zagle....W podskokach wrocilam do domu i wszyscy mieli mnie doprawdy dosyc, wierze ze pierwsze wrazenie calej rodziny bylo takie, ze sie czegos nawachalam...coz mowili na kursie, ze farby do mebli nie sa drazniace ani niebezpieczne, ale naprawde humor mialam totalnie genialny. Neil mysli, ze mam biopolar tak apropos a ja tylko mam takie momenty, kiedy mi serce rosnie bo taki kurs sie wlasnie wydarza i wtedy cala, razem z tym sercem rosne i promienieje... A potem??? A potem znowu szara rzeczywistosc sie wkrada, i spadam....i gnije... i mentalnie umieram....i takich momentow niestety jest wiecej i sama ich sie boje. Musze wiec isc za ciosem i zaczac malowac aby nie dopadlo mnie zle humorzysko i depresyrzysko....

Potem.

Wyszlam.
Z siebie

Nie, nie wscieklam sie na nikogo. Wyszlam w sumie zanim poszlam na kurs. Przypadkowa stronka w necie, przelotne sprawdzenie Fejsa przed wyjsciem i pop! Wyskakuje mi jakas "Polub Stronke"...meczace reklamy - sobie pomyslalam, ale kliknelam, bo w tytule bylo "Photography" ;) ...no i jestem. Czytam.

Natalie Norton. Fotograf, kobieta, sesje: rodzinna, dzieci, macierzynskie, ...piekne zdjecia robi i nagle....
Wpada. Mi. W. Oko. Tekst....ze ma 4 dzieci (prawie jak ja wlaczajac jednego 36 latka)...szkoda mi jej. Pewnie jest strasznie busy - mysle swoimi kategoriami. Tyle na glowie i jeszcze dzieci. Natalie pisze, ze 3 mieszka z nia a czwarte w niebie. Nie potrafie sie powstrzymac od czytania. Podazam na za linkami i trafiam na jej bloga. 9:30 i juz naprawde czas wyjsc. Mam dosyc bycia zawsze spozniona. Dodaje wiec do ulubionych aby nie zgubic tego sladu. Potem caly dzien o niej mysle. Dorabiam sobie w wyobrazni o czym moze byc ta kobieta. I jej zycie. I co z tym chlopcem ktory mieszka w niebie?

Po kursie z szalejaca w zylach adrenalina wracamy do domu. Neil i dzieci. Harmider. Jak zawsze. Muzyka z przenosnego Bossa idzie za nami do kazdego pokoju wiec wszyscy do siebie krzyczymy aby sie uslyszec. Dzieci szaleja, skacza, smieja sie i wyglupiaja w rytm muzyki a tatus zapodaje coraz to nowsze kawalki opisujac, ktora z tych melodii bedzie nasza slubna, a ktora pogrzebowa. W koncu, skoczne piosenki. Neil tanczy z 13 miesieczna Sabina. Sabina uwielbia to. Ale. Jest. W. Szoku. W koncu nigdy nie tanczyla - w dodatku z mezczyzna! Ale chichrze sie na calego i pokazuje 4 przednie zeby do rozpuku. Wspanialy widok. Nalewamy sobie lampke wina. Ze zgrabna szklanka w reku tanczymy razem tez. Jakzesz to jest piekne i spontaniczne. Juz dawno tak nie tanczylismy i nie smialismy sie. Wszyscy. Pozno juz i czas klasc dzieci spac ale my nie potrafimy przestac tylko kradniemy kazda minute bo wiemy jak cenny jest ten moment i wszyscy czujemy ta sama przeogarniajaca do siebie milosc (mimo dwoch ogromnych klotni poprzedniego dnia) wiemy ze jestesmy rodzina z ogromnie silnymi wiezami...tylko czasem tak ciezko jest nam sie smiac..... 


Chcialabym aby tamten moment trwal wiecznie i zeby smutek i marazm juz nigdy do nas nie przychodzil, bo mimo ze goscinni jestesmy to go nie lubimy (niechcacy jednak zawsze zapraszamy)....

I wtedy tknelo mnie ze czeka przeciez Natalie i jej blog do przeczytania. Czekali caly dzien wiec tylko zerkne czy wszystko w porzadku. Dzieci zaczely wolac pic wiec wszyscy robimy sobie przerwe. No i ja ida za ciosem i czytam ich historie. Przeczytalam tylko jeden post i nie potrafilam powstrzymac lez. Dobrze. Juz nie bede czytac. Ale. Wtedy. Przypomnialam. Sobie. O. Wyjsciu. Z. Siebie.
Zreszta Natalie pisze jak narkotyk chce wiecej i wiecej i mimo, ze wiem dokad to prowadzi to czytam. Chlopiec malenki zachorowal na Whopping Cough (mysle jest to odpowiednik Kokluszu w Polsce ale poniewaz nie studiowalam medycyny to nie jestem pewna). Jest to taki silny kaszel ze swiszczacymi odglosami podczas ataku i kiedy sie tego slucha to tak jakby sie mieszkalo na lotnisku. Slychac przerazliwie. Malo mam wiedzy na temat tej choroby, ale zdazylam przeczytac, ze moze okazac sie czasem smiertelna szczegolnie u malutkich dzieci, poniewaz pierwsze szczepienie moga otrzymac dopiero po pierwszym roku zycia. Jesli wiec dziecko zachoruje przed tym moze miec powazne klopoty.
Gavin, jej syn zachorowal wlasnie wtedy, kiedy nie mogl jeszcze miec szczepionki. I. Ona. Tak. Pieknie. Pisze. O niezyjacym synku. I o niebie. I o bolu. Zalobie. O Strachu. Ale i o dobych rzeczach. O tym jak czesto o nim rozmawiaja i jakie maja cieple i fantastyczne wspomnienia. Ja rycze. Juz nawet nie probuje ukryc lez. Neil mowi, ze nie mam czego plakac bo wszystko jest ok. Ze dobrze ze "wyszlam z siebie"....ze spojrzalam na nasze cudowne zycie z innej perspektywy. Czyjejs. Przeciez my wszystko mamy. Mamy muzyke i siebie i tanczymy do kolacji. Pijemy wino i sie smiejemy. Potem robimy sobie duzo zdjec jako rodzina. Dzieci sa wniebowziete. Co jeszcze nam potrzeba. Dopada mnie. Wiec. Poczucie. Winy.
I wstyd.
Przeciez my naprawde nic innego nie potrzebujemy do zycia. Bo nowe mieszkanie, nowy samochod, nowe ciuchy, nowe wakacje, nowy telefon, komputer, aparat  ( no moze aparat to by sie nowy przydal ;))))
to jest nic nie wazne. I nie potrzebne. Mamy siebie w taki piekny sposob. I mamy wino.

Nie bede przytaczac co pisze Natalie bo wkleje tu linka do jej bloga. Kazdy musi przeczytac to sam. Poza tym nie czuje sie uprzywilejowana aby opisywac jej zycie. To jej milosc. Jej bol. I jej syn. Nie mam prawa o tym opowiadac. Ciesze sie ze moglam i mialam prawo zinterpretowac i plakac. 

Zycze wszystkim milego czytania. :

http://natalienortonblog.com/


PS.
I Dziekuje ci Natalie. I przepraszam, ze kiedy ty starcilas synka ja pewnie siedzialam i narzekalam.