niedziela, 2 marca 2014

co za dzien!!!!

Gubie gdzies ostatnio dni. Przelatuja mi przez palce bez opamietania i ciezko mi sie czasem zorientowac jaki mamy dzis dzien. Wiekszosc ostatnich tygodni czulam taki marazm, ze sama nie rozumialam skad sie to bierze. Ja taka chodzaca Kreatywnosc, nigdy sie nie nudze i zawsze wpadam na zwariowane i coraz to nowsze pomysly. A ostatnio??? Az mi wstyd sie przyznac bo to takie juz oklepane...miec dola, czy nawet depresje (bo w tym kraju diagnoza i tableteczki sa bardzo szybkie).... 
No wiec Neil juz mial mnie dosyc rowniez. Probowal biedak mnie rozweselac na swoje rozne (malo skuteczne zazwyczaj) sposoby i chwala mu za to, ale nic nie dzialalo. Postanowilam cos z tym zrobic bo malo, ze media na okolo krzycza: "Mysl pozytywnie"!!!!!! to wszyscy znajomi na Facebooku tez tacy pozytywni az sie wymiotowac chcialo. Postanowilam zrobic cos dla siebie a przede wszystkim zlapac inna perspektywe (ktora mozna zlapac tylko wtedy kiedy sie czlowiek wyrwie, wyjdzie z siebie, stanie obok i tak sobie obiektywnie popatrzy na siebie samego i na to co sie posiada). No wiec wyszlam.
Z domu i z siebie. 

Z domu.

Tak....Najpierw z domu. Ubralam wiec najgorsze ubrania, cieple skarpety i gruby, miesisty szal. Wybieram sie na kurs malowania mebli wedlug Annie Sloan. Od kilku lat juz o tym marzylam ale wszystkie kursy, ktore znajdowalam odbywaly sie w okolicach Londynu oraz byly przerazliwie drogie. Zawsze wiec pozostawalo to w moich marzeniach i wydawalo mi sie, ze pewnie sobie dopiero pozwole na taki kurs za 50 lat, kiedy juz nie bede wydawala na Pampersy (no chyba ze swoje)....  Znalazlam wreszcie duzo tanszy kurs w Cardiff i odkad w najbardziej przypadkowy przypadek jaki sobie mozna tylko wyopbrazic, go odkrylam nie bylo juz zadnej sily na tym swiecie abym na niego sie nie zapisala. Moja dusza urosla do rozmiarow najogromniejszej 10 drzwiowej szafy ( nawet nie wiem czy takie istnieja), nie tylko to o czym tak dlugo marzylam ale i ze pod nosem, w Cardiff!!!! I ze moge wreszcie zrobic cos tylko i wylacznie dla siebie. I nie musze juz myslec o gilach w nosie, pilnowania aby palcow do kontaktu nie wkladali i nie przytrzasneli szafka kiedy szukaja zelkow i castek. Juz nie musialam myslec, ze znowu ktores wlozy glowe do za malego wiaderka lub groszek do nosa lub polknie pieciocentowke...Czas tylko dla mnie i mojej pasji (ktora jeszcze wczoraj nie wiedzialam, ze nia bedzie....poki co platoniczna milosc do mebli raczej mnie definiowala, a wczoraj po raz pierwszy to zrobilam. Dotknelam, poczulam, powachalam i stworzylam. Na razie tylko podlogowy panel ale moja wyobraznia juz pomalowala komode, szafke do sypialni, toaletke i biurko. To tylko rozgrzewka. Jestem zakochana w farbach, ktore Annie wymyslila i ktore sama stworzyla i woski do wykanczania i lakiery. Nie potrafie uwierzyc, ze to zrobilam, i cale wydarzenie wydaje sie snem, tyle pieczeni na jednym ogniu. Jakzesz mi to bylo potrzebne...Kreatywnosc naprawde pozwala oddychac i zyc. I dmucha w nasze zagle....W podskokach wrocilam do domu i wszyscy mieli mnie doprawdy dosyc, wierze ze pierwsze wrazenie calej rodziny bylo takie, ze sie czegos nawachalam...coz mowili na kursie, ze farby do mebli nie sa drazniace ani niebezpieczne, ale naprawde humor mialam totalnie genialny. Neil mysli, ze mam biopolar tak apropos a ja tylko mam takie momenty, kiedy mi serce rosnie bo taki kurs sie wlasnie wydarza i wtedy cala, razem z tym sercem rosne i promienieje... A potem??? A potem znowu szara rzeczywistosc sie wkrada, i spadam....i gnije... i mentalnie umieram....i takich momentow niestety jest wiecej i sama ich sie boje. Musze wiec isc za ciosem i zaczac malowac aby nie dopadlo mnie zle humorzysko i depresyrzysko....

Potem.

Wyszlam.
Z siebie

Nie, nie wscieklam sie na nikogo. Wyszlam w sumie zanim poszlam na kurs. Przypadkowa stronka w necie, przelotne sprawdzenie Fejsa przed wyjsciem i pop! Wyskakuje mi jakas "Polub Stronke"...meczace reklamy - sobie pomyslalam, ale kliknelam, bo w tytule bylo "Photography" ;) ...no i jestem. Czytam.

Natalie Norton. Fotograf, kobieta, sesje: rodzinna, dzieci, macierzynskie, ...piekne zdjecia robi i nagle....
Wpada. Mi. W. Oko. Tekst....ze ma 4 dzieci (prawie jak ja wlaczajac jednego 36 latka)...szkoda mi jej. Pewnie jest strasznie busy - mysle swoimi kategoriami. Tyle na glowie i jeszcze dzieci. Natalie pisze, ze 3 mieszka z nia a czwarte w niebie. Nie potrafie sie powstrzymac od czytania. Podazam na za linkami i trafiam na jej bloga. 9:30 i juz naprawde czas wyjsc. Mam dosyc bycia zawsze spozniona. Dodaje wiec do ulubionych aby nie zgubic tego sladu. Potem caly dzien o niej mysle. Dorabiam sobie w wyobrazni o czym moze byc ta kobieta. I jej zycie. I co z tym chlopcem ktory mieszka w niebie?

Po kursie z szalejaca w zylach adrenalina wracamy do domu. Neil i dzieci. Harmider. Jak zawsze. Muzyka z przenosnego Bossa idzie za nami do kazdego pokoju wiec wszyscy do siebie krzyczymy aby sie uslyszec. Dzieci szaleja, skacza, smieja sie i wyglupiaja w rytm muzyki a tatus zapodaje coraz to nowsze kawalki opisujac, ktora z tych melodii bedzie nasza slubna, a ktora pogrzebowa. W koncu, skoczne piosenki. Neil tanczy z 13 miesieczna Sabina. Sabina uwielbia to. Ale. Jest. W. Szoku. W koncu nigdy nie tanczyla - w dodatku z mezczyzna! Ale chichrze sie na calego i pokazuje 4 przednie zeby do rozpuku. Wspanialy widok. Nalewamy sobie lampke wina. Ze zgrabna szklanka w reku tanczymy razem tez. Jakzesz to jest piekne i spontaniczne. Juz dawno tak nie tanczylismy i nie smialismy sie. Wszyscy. Pozno juz i czas klasc dzieci spac ale my nie potrafimy przestac tylko kradniemy kazda minute bo wiemy jak cenny jest ten moment i wszyscy czujemy ta sama przeogarniajaca do siebie milosc (mimo dwoch ogromnych klotni poprzedniego dnia) wiemy ze jestesmy rodzina z ogromnie silnymi wiezami...tylko czasem tak ciezko jest nam sie smiac..... 


Chcialabym aby tamten moment trwal wiecznie i zeby smutek i marazm juz nigdy do nas nie przychodzil, bo mimo ze goscinni jestesmy to go nie lubimy (niechcacy jednak zawsze zapraszamy)....

I wtedy tknelo mnie ze czeka przeciez Natalie i jej blog do przeczytania. Czekali caly dzien wiec tylko zerkne czy wszystko w porzadku. Dzieci zaczely wolac pic wiec wszyscy robimy sobie przerwe. No i ja ida za ciosem i czytam ich historie. Przeczytalam tylko jeden post i nie potrafilam powstrzymac lez. Dobrze. Juz nie bede czytac. Ale. Wtedy. Przypomnialam. Sobie. O. Wyjsciu. Z. Siebie.
Zreszta Natalie pisze jak narkotyk chce wiecej i wiecej i mimo, ze wiem dokad to prowadzi to czytam. Chlopiec malenki zachorowal na Whopping Cough (mysle jest to odpowiednik Kokluszu w Polsce ale poniewaz nie studiowalam medycyny to nie jestem pewna). Jest to taki silny kaszel ze swiszczacymi odglosami podczas ataku i kiedy sie tego slucha to tak jakby sie mieszkalo na lotnisku. Slychac przerazliwie. Malo mam wiedzy na temat tej choroby, ale zdazylam przeczytac, ze moze okazac sie czasem smiertelna szczegolnie u malutkich dzieci, poniewaz pierwsze szczepienie moga otrzymac dopiero po pierwszym roku zycia. Jesli wiec dziecko zachoruje przed tym moze miec powazne klopoty.
Gavin, jej syn zachorowal wlasnie wtedy, kiedy nie mogl jeszcze miec szczepionki. I. Ona. Tak. Pieknie. Pisze. O niezyjacym synku. I o niebie. I o bolu. Zalobie. O Strachu. Ale i o dobych rzeczach. O tym jak czesto o nim rozmawiaja i jakie maja cieple i fantastyczne wspomnienia. Ja rycze. Juz nawet nie probuje ukryc lez. Neil mowi, ze nie mam czego plakac bo wszystko jest ok. Ze dobrze ze "wyszlam z siebie"....ze spojrzalam na nasze cudowne zycie z innej perspektywy. Czyjejs. Przeciez my wszystko mamy. Mamy muzyke i siebie i tanczymy do kolacji. Pijemy wino i sie smiejemy. Potem robimy sobie duzo zdjec jako rodzina. Dzieci sa wniebowziete. Co jeszcze nam potrzeba. Dopada mnie. Wiec. Poczucie. Winy.
I wstyd.
Przeciez my naprawde nic innego nie potrzebujemy do zycia. Bo nowe mieszkanie, nowy samochod, nowe ciuchy, nowe wakacje, nowy telefon, komputer, aparat  ( no moze aparat to by sie nowy przydal ;))))
to jest nic nie wazne. I nie potrzebne. Mamy siebie w taki piekny sposob. I mamy wino.

Nie bede przytaczac co pisze Natalie bo wkleje tu linka do jej bloga. Kazdy musi przeczytac to sam. Poza tym nie czuje sie uprzywilejowana aby opisywac jej zycie. To jej milosc. Jej bol. I jej syn. Nie mam prawa o tym opowiadac. Ciesze sie ze moglam i mialam prawo zinterpretowac i plakac. 

Zycze wszystkim milego czytania. :

http://natalienortonblog.com/


PS.
I Dziekuje ci Natalie. I przepraszam, ze kiedy ty starcilas synka ja pewnie siedzialam i narzekalam. 

środa, 29 stycznia 2014

Moje dziecko mnie zabija....

Mysle, ze zycie to nie tylko pozytywne myslenie i mindful living - choc chetniej propaguje wlasnie te rzeczy to zdarza sie, ze wszystko jest do dupy i chce sie tylko wyc i wrzeszczec lub najlepiej transportowac sie do innego swiata...
My kobiety najlepiej wiemy jak to smakuje, bo przynajmniej raz na miesiac przezywamy podobne "uniesienia" i bez kija wtedy nie podchodz. Z kijem tez nie. 
My matki, tak bardzo kochamy swoje dzieci i tyle dla nich poswiecamy. To nie tylko nasze nie ogolone nogi i tluste wlosy co drugi dzien, nieprzespane noce i brak spontanicznego wyskakiwania na plotki czy zakupy. To nie tylko gotowanie co dzien malo kreatywnych potraw i czuwanie w nocy nad chorym dzieckiem mierzac temperature i wycierajac wymiociny, podczas kiedy caly dom smacznie spi. 
To nie tylko ulane mleko na pagonach i zaschniety banan na jeansach. Nie tylko brak przyjaciol i samotnosc, "zacofanie" spoleczne wynikajace z "nie bycia" na topie i spocone cialo od wtargiwania wozka z 30 kg ziemniakow na 4 pietro. To wszystko oczywiscie sa pewne poswiecenia - pewnie w zaleznosci od priorytetow i tego co kto lubi, czasem wieksze, czasem mniejsze.
Ja chcialam tu wspomniec o czyms jeszcze, co moze czesto jest pomijane bo matki nawet o tym nie mysla. Moze mysla ale nie chca mowic, bo presja bycia "dobra" matka jest wieksza niz potrzeba mowienia, ze bycie matka czasem "sucks"!!!!! Ze pozostanie przy zdrowych zmyslach kiedy sie spedza swoja najlepsze lata w domu, z dala od normalnej spolecznosci z gromadka rozwrzeszcanych dzieci graniczy z cudem, i jak my to robimy, ze mimo wszystko nie ladujemy w zakladach zamknietych z podcietymi zylami to ...to nie wiem. Latwiej jest pewnie gdy ma sie "normalne" dzieci, ale nie gdy te dzieci to prawdziwe wyzwanie. 
Ktos by powiedzial, ze wychowywanie dzieci to generalnie wyzwanie, ale uwierzcie mi ze sa "dzieci" i dzieci. I wtedy to wyzwanie jest wieksze. 
Dla przykladu wiec uzyje tu taka historie o moim wlasnym synku, ktory jest wlasnie takim wyzwaniem i ktory doprowadza mnie do tego typu mysli.
Piekny, sobotni poranek zaczynajacy sie gonitwa. Kazdy poranek dla mnie to gonitwa. On ucieka ja gonie - oczywiscie, bo jakze by mialo byc odwrotnie? Od samego rana ucieka z czyms czego nie powienien albo miec w rekach albo czego nie powinien robic. Skakac na lozku aby nie zlamac obojczyka, biegac z nozem w reku lub walic swojej mlodszej siostry plastikowym mlotkiem po glowie. Ja, Prewencja, oczywiscie umiem juz przewidziec co moj synek moze zaraz wymyslic, biegne zabopiec nieszczesliwym wypadkom. Tak jak tego pieknego poranka kiedy wybralismy sie na miasto, spedzic mily czas, zjesc rodzinny lunch, moze kupic pare zabawek, zmeczyc dzieci i wrocic do domu. Wszystko szlo jak po masla, nawet nie bylo zadnych atakow histerii (moze dzieki Buzz Lightyear, ktory jest ostatnio bohaterem Camerona, a ktory nabylismy w sklepie z zabawkami za dobre zachowanie). Po udanym "polowaniu" wracamy do domu. Winda, zaplacony bilecik za parking, targamy dzieci, wozki i zakupy do samochodu. Samochod zaparkowany w podziemiach centrum handlowego. Kiedy Cameron zdal sobie sprawe, ze wycieczka dobiega konca - oczywiscie wpadl na swoj genialny pomysl ucieczki. Nie, nie tak od razu...najpierw przyspieszyl pare kroczkow aby nie isc z mama i tata - bo to dziecinne, on jest duzym chlopcem a duzi chlopcy nie chodza za reke. Potem kilka szybszych kroczow, lypniecie w tyl czy nikt nie goni (nie gonilam na tym etapie jeszcze bo to przeciez prowokacja) i kiedy juz bylismy w ogrodku....juz witalismy sie z gaska...Cameron w dluga i pedzi na oslep przed siebie. Wydawalo mi sie, ze kiedy krzykne powaznym glosem, STOJ, to sie zatrzyma i zda sobie sprawe ze wlasnie przed chwila przeciez bym tym dobrym chlopcem, ktory dostal wspanialy prezent i sie zatrzyma. Zew krwi jednak okazal sie silniejszy, a ja postanowilam wiecej nie krzyczec, kiedy zauwazylam, ze szyby w autach sie zatrzesly a 30 kilka osob odwrocilo sie za nami jakbysmy przynajmniej lapali zlodzieja. Ruszylam wiec w pogon za "Forestem" z jeszcze wiekszym przyspieszeniem kiedy zobaczylam zza samochodow wylaniajace sie, jadace auto. Cameron nie mogl go widziec ze swojego poziomu, bo mimo tego co o sobie sadzi, wcale nie jest duzym chlopcem. To byl ulamek sekundy i prawie bylam przy nim. Niestety grawitacja okazala sie silniejsza, a moze powinnam powiedziec, bardziej sliska, bo tuz przy Cameronie pojechalam na obcasie z takim impetem i z takim swistem, ze szyby w autach znowu sie zatrzesly. Widok jak z kreskowki o Tomie i Jerrym, ze swistem, z halasem, z impetem. Wylozylam sie na plecy z cala masa zakupow i lezacym na mnie Cameronem. Wynik? Podarta kurtka, zbity lokiec, brak oddechu, w plucach az mi sie zatrzeslo od tej grawitacji, a Cameron siedzi i sie smieje do rozpuku bo strasznie mu sie te prawa fizyki spodobaly. Poplakal sie tylko wtedy kiedy zdal sobie sprawe, ze upadlam na Buzza i zlamalam mu reke. Nic juz nie powiedzialam, bo nawet nie moglam, tylko pojechalismy na pogotowie. 
Nie, nie mialam zadnych zlaman, o dziwo, tylko potluczenie. Dzis juz minely dwa tygodnie od tego incydentu, a ja nadal uzywam prawej reki do wszystkiego i spie na prawym boku. 
Nie skarze sie - jestem pewna ze za 20 lat wszyscy bedziemy sie smiac z tych naszych przygod, tak jak dzis smieje sie moja tesciowa, ktora tez miala podobne przygody z Camerona tatusiem. Nie daleko pada jablko od jaboni przeciez, wiec moja nauczka jest sluchac uwaznie historii i nie drwic, ze ktos moze cos wyolbrzymiac. 
Czasem, w tych "zlych" chwilach, zastanawiam sie tylko co jeszcze moze sie wydarzyc i az boje sie myslec co moj synek moze zmajstrowac i czy naprawde nie zrobi sobie kiedys krzywdy. 
Kocham oczywiscie mojego "zabojce" ale sa momenty kiedy wyobrazam sobie kiedy wyprowadza sie z domu. To sa te "zle" momenty, kiedy cierpliwosc mnie opuszcza, bo przeciez i ja jestem tylko czlowiekiem. Mam swoje gorsze dni, z bolem plecow czy glowy, ktory sie nasila podczas wybrykow Camerona oczywiscie. Mam swoje dni, gdy czuje sie jakby mnie ktos wyplul, kiedy Sabinka nie spala w nocy bo zabkowala, wiec jak lunatyk funkcjonuje nastepnego dnia i nie jestem w humorze aby znosic cokolwiek, nawet listonosza, ktory wali za glosno klapka od skrzynki na listy a co dopiero takiego malego, notorycznego wampira, ktory wysysa moja krew i energie. 
Czy mam prawo, nie lubic swoich dzieci czasem? Nie mowie o nie kochaniu, to jest bezwarunkowe, ale miewam czasem takie mysli, ze chyba nie za bardzo lubie upadac na zabawki i lamac im rece....
Pozdrawiam wszystkie mamy,a w szczegolnosci mamy chlopcow, a w szczegolnosci mamy wyzywajacych chlopcow. 
Dobranoc.

wtorek, 28 stycznia 2014

Rajstopy po pachy

Dzis taki tam przyziemny temat bo pada od rana (a wlasciwie od kilku ran), wieje i dmucha czyli typowa pogoda na pisanie bloga. Szykujac dzieci rano do szkoly jak zwykle mialam ten sam problem jak co dzien. W co je ubrac? Pogoda na Wyspach bywa bardzo zmienna. Rano pada i wieje a po poludniu swieci slonce i lato sie zaczyna. Dzieci sie poca w przedszkolu, potem zawieje i znowu chore. Przynajmniej tak mi zawsze moja mama tlumaczyla pochodzenie chorob. Mysle, ze to generalnie jest takie babcine gadanie, bo nikt naprawde nie zna prawdziwych przyczyn ich powstawania. Isnieje przeciez setki ludzi, ktorzy sie poca a potem na wiatr wychodza, lub nawet takich, ktorzy spoceni po wietrze bigaja. No bo wezmy pod lupe sportowcow.... pilkarzy na przyklad. Biegaja na treningach po kilka razy na tydzien, mokrzy od potu a potem spod prysznica pedza wprost na rozmduchane, zimne przestworza lub kask na glowe, motockl i heja 50 km do domku na przeciw wiatru. Nigdy jeszcze nie slyszalam, aby ktorys z nich nie przyszedl na World Championship, poniewaz mial katar i kaszel. Nigdy nie slyszalam, aby ktorys z nich oskarzyl swojego trenera, ze kazal im po deszczu w mokrych skarpetach biegac. Przeciez to tacy sami ludzie jak my, wcale nie urodzeni z lepsza czy gorsza odpornoscia i nie mieszkajacy w szczelnie zamknietych komorach antywirusowych. 
Pisze o tym poniewaz zauwazylam pewna prawidlowosc i zastanawiam sie czy nie jest to zwiazane z taka cecha typowa dla Polakow, ktora zaczyna sie od miekkosci charakteru pochodzacej z przywileju posiadania Centralnego Ogrzewania a konczy sie na tym, ze jestesmy po prostu narodem hipochondrykow. My najlepiej wiemy, ktore tabletki na co, lepiej od farmaceuty i to my znamy najlepsze domowe sposoby na kuracje antyprzeziebieniowe. Nie wspominajac juz o zdrowotnych przyslowiach i zabobonach, ktore nie maja zadnego logicznego wytlumaczenia, a nie wspominajac juz o naukowym. A przeciez jak stare przyslowie mowi ( ha ha! ) katar leczony trwa tydzien a nie leczony 7 dni!
Anglicy chyba bardzo w to wierza, poniewaz idac do lekarza pierwszego kontaktu nie mozna sie spodziewac przepisania antybiotyku lub czegokolwiek innego niz paracetamol. Jest to tutaj antidotum na wszystko. Mimo, ze przez pierwsze pare lat mojego pobytu w Wielkiej Brytanii sama nalezalam to grona tych Polakow, ktorzy ostro krytykowali tutejsza Sluzbe Zdrowia, to wchodzac do brytyjskiej rodziny mialam szanse zobaczyc wiele rzeczy "od kuchni". Mamy w rodzinie lekarza, ktory wytlumaczyl mi to w bardzo przystepny sposob. Powiedzial, ze ludzie biora dzis za duzo antybiotykow, sa lekarze ktorzy bardzo chetnie przepisywali je swoim pacjentom (z roznych powodow, albo na zyczenie pacjenta albo poniewaz koncerny farmaceutyczne przekupywaly lekarzy drogimi upominkami w zamian za "pomoc" w sprzedazy ich produktow). Doszlo do tego, ze ludzie traca naturalna odpornosc organizmu poniewaz antybiotyk sieje ogromne spustoszenie w naszych organizmach zabijajac nie tylko zle bakterie ale i te dobre. Nasza odpornosc wzrasta kiedy tworzymy przeciwciala, a te z kolei tworza sie poprzez "procesowanie" bakterii danych chorob i dzieki temu moga te same choroby zwalczac w przyszlosci. 
Dlatego droga Matko, Matko Polko, prosze nie oskarzaj brytyjskich lekarzy, ze nie maja pojecia o swoim zawodzie, poniewaz ci ludzie bardzo dlugo sie uczyli aby posiasc ta wiedze medyczna i wykonywac swoj zawod. Gdyby byli takimi zlymi pracownikami, zostawaliby wyrzucani z pracy a umieralnosc w Wielkiej Brytanii siegnelaby takiego stopnia, ze Organizacja Narodow Zjednoczonych na pewno zainteresowalaby sie tym tematem i wytoczyla Wielkiej Brytanii proces. Poki co nie slyszalam o takich przedsiewzieciach wiec pokoj na swiecie i harmonia istnieja nadal. 
Nasi lekarze w Polsce sa tacy wspaniali poniewaz albo posiadaja prywatne praktyki, co oznacza prowadzenie przez nich swojej wlasnej dzialalnosci gospodarczej, a co za tym idzie Customer Service musi byc na wysokim poziomie, albo jak juz wspomnialam wyzej, sa przekupywani wspanialymi, drogimi "prezentami" od firm farmaceutycznych, wiec musza "polecac" ich produkty wedlug skorumpowanego ukladu. 
Czesto Polki, z ktorymi rozmawiam, Matki Polki, zyja na Wyspach w swoich hermetycznie zamknietych srodowiskach. Osadzaja sie w poblizu polskich sklepow, ogladaja polska telewizje, maja polskich znajomych i chodza do polskich przedszkoli i szkol sobotnich. I niby nie ma w tym nic zlego kiedy chce sie swoje dzieci wychowac w polskiej kulturze poniewaz poczucie wlasnego pochodzenia i tozsamosci jest waznym elementem zdrowia psychicznego kazdego czlowieka. 
Gdzie natomiast przeradza sie to w izolacje a co za tym idzie, ograniczenia w mysleniu i organiczeniu mozliwosci to ciezko jest powiedziec, poniewaz jest to bardzo indywidualna sprawa. I ja nie jestem od tego aby oceniac - to tylko obserwacja. 
Zatem Matko Polko, czapka z glowy - i nie na szacunek tylko zeby sie glowa nie spocila....
A ja wybralam w koncu ubranka dla dzieci, jeansy, koszulki i rozowe rajstopy dla Sabinki, podciagniete pod same pachy oczywiscie, aby nerki sie nie naziebily! :))) 
(Swoja droga...to wcale nie moja wina, ze te rajstopy takie dlugie produkuja w okolicach pieluchy. Nogi jeszcze jakos pasuja, czasem sie sciagaja i marszcza, ale buciki zapobiegaja "wypadaniu" z rajstop, no ale ta czesc do wkasywania...no drogie Panie...to wola o pomste do nieba!!! 
Przeciez gdyby nie rece do rajstopy mozna by nosic jako "all in one", czyli sluzace jako rajstopo-czapka! Czy producenci rajstop niczego sie nie nauczyli przez te ostatnie 30 lat? Ja jako dziecko w wieku przedszkolnym tez mialam rajstopy pod pachy podciagane tak ze gumka odciskala mi sie na skorze, a ktos moglby pomyslec ze nosze w tym wieku stanik. Zgroza!!!
Anyway....
Milego Dnia wszystkim zycze i czekam na wasze hitorie rajstopowo-chorobowe!
x

wtorek, 21 stycznia 2014

Babci Wspominanie

Z okazji Polskiego Dnia Babci przypomnialam dzis mojej corce, aby zadzwonila do swojej babci z zyczeniami. Tak, niestety musialam przypomniec, poniewaz zyjac z daleka od Polski, gdzie nie obchodzi sie Dnia Babci ani Dnia Dziadka i kiedy otoczonym sie jest brytyjska tradycja to takie "swieta" po prostu umykaja uwadze. Nie widze w tym wielkiego problemu bo to nastolatka, a wiadomo nastolatki maja duzo innych, wazniejszych rzeczy na glowie. Moim zadaniem jest jej przypomniec, a kiedy ona bedzie miala swoje dzieci, ona bedzie przypominala im o zyczeniach dla mnie.
Bardzo zaluje, ze Dzien Babci nie jest obchodzony w Brytanii. Nie wiem jak sytuacja wyglada na calym swiecie, i czy sa kraje, ktore obchodza takie swieta, ale byloby cudownie wiedziec ze tak jest. Jakzesz wazne jest nasze uznanie dla wczesniejszej generacji, dla kobiety, ktora zyla przed nami i ktorej wybory zyciowe wywarly wplyw na to kim jestem. 

Mialam dwie babcie. Nazywalam je "dobra" babcia i "zla" babcia. Zadna z nich o tym oczywiscie nie wiedziala, a dzis zaluje, ze nie powiedzialam tej "dobrej" babci jak wiele dla mnie znaczyla. 


"Dobra" babcia miala na imie Zosia. Mieszkala na wsi z dziadkiem. Odkad pamietam babcia byla schorowana osoba, ktora cale zycie ciezko pracowala w polu  i wychowywala szostke dzieci. Ja pamietam ja "chodzaca" kolo domu aby uprzatnac mini gospodarstwo. Pare kur, kaczek, dwie swinie. Nic wielkiego ale opieka nad nimi i podleglym do nich terenem wymagala sprawnosci - a tego babci brakowalo. Nigdy nie widzialam Babci narzekajacej. Moze troche na bol w plecach czy nog, ale to takie kokieteryjne narzekanie, nic groznego - raczej narzekanie, ktore prosilo o troche litosci i uwagi. 

Poza tym babcia zawsze byla bardzo ciepla i pogodna osoba. Zapraszala wszystkie podworkowe psy do domu (kiedy nie bylo dziadka) i rzucala im skrawki jedzenia. Kiedy przyjezdzalam wyciagala z pod poduszki jakies smakolyki, ktore chowala na czarna godzine lub przez dziadkiem. Ja mysle, ze ten nawyk pozostal z czasow wojny kiedy ciezko bylo o cokolwiek a jedzenie trzeba bylo "oszczedzac". No wiec oszczedzala w razie jakby ktos przyjechal. 
Pamietam babcie siedzaca na lozku lub na lawce przed domem, owinieta pnaczami mlodego winogrona. Wypatrywala czy od lasu ktos nie nadjezdza. Czy to sasiedzi jadacy do nastepnego gospodarstwa czy moze ktores z dzieci lub wnukow jadacych z odwiedzinami...zamyslala sie potem i wpatrywala w staw z gesta rzesa, gdzie kaczki i wroble pluskaly sie przy ladnej pogodzie. 
Zima babcia siedziala na lozku z kocem na kolanach i tylko zloscila sie jesli ktos nie zamknal drzwi za soba bo "ciaglo" po nogach. Wcale sie nie dziwie - pewnie z krazeniem babci nie bylo najlepiej. 
Babcia nigdy nie jezdzila do lekarza. Zawsze byla szczupla osoba ze slicznie wyrzezbionymi, "dobrymi" zmarszczkami na twarzy. Nigdy nie malowala sie i nie uzywala zadnych kosmetykow, jedynie mydla. Jej twarz i cialo byly mlode bardzo dlugo. 
Pamietam jej pierwsza w zyciu wizyte w szpitalu, kiedy zlamala noge. Poniewaz bylo to dosyc powazne zlamanie wujek musial zabrac ja do lekarza i sila wsadzic do auta. Babcia walczyla jak tylko mogla aby nie dac sie obejrzec przez lekarza, bo to wydawalo sie jej totalna abstrakcja, aby obnazac sie przez obcym mezczyzna. Jedynymi lekarstwami jakich kiedykolwiek uzywala byly ziola, krople zoladkowe, smalec i liscie zielonej kapusty. Na oklady.
Kiedy dojechali do szpitala babcia rzucila najwiekszym rozowym pasem jaki mozna sobie wyobrazic kiedy doktor probowal obejrzec zlamana noge. Do tamtej pory jedynym mezczyzna. ktory widzial jej noge ponad kolanem byl dziadek. Babcia nie byla szczesliwa z tego powodu a noga nigdy sie juz nie zrosla tak aby nadawala sie do szurania (nie moge tego nazwac chodzeniem, to co bylo przed zlamaniem). 
Smutne czasy nastaly, bo to szuranie bylo chyba pewnego rodzaju dopalaczem, ktory dokladal drzewa do ognia. W zwiazku z tym babcia zaczela "wygasac". 
Nie, nie tak od razu...trwalo to jeszcze kilka lat, ale stopniowo jej stan sie pogarszal. Mimo wielkiego bolu jaki towarzyszyl jej siedzacej pozycji, mimo pecherzom i odlezynom babcia nie stracila swojego optymizmu. 
Jestem pelna podziwu i chyle dzis czola przed nia za sile charakteru i pogodzenie sie ze swoja dola. Mysle ze na tym polegal jej sekret szczescia. 



"Zla" babcia miala na imie Natalia. Ten polski odpowiednik jej originalnego imienia "Nadiezda" nie byl jej formalnym imieniem, poniewaz w paszporcie widniala nadal jako Nadiezda. Babcia byla Ukrainka. 

Nie byla zla kobieta, mimo tego jak ja tu opisuje i mimo, ze jako dziewczynka tak wlasnie o niej myslalam. Dzis kiedy znam historie mojej rodziny, a w szczegolnosci to co przytrafilo sie jej samej potrafie sobie tylko wyobrazic jak jej bylo ciezko i ze poprzez trudnosci i brak wsparcia z jakiejkolwiek strony mogla po prostu zgorzkniec i obrosnac w skorupe, ktora chronila ja od wszystkiego. Rowniez od milosci. 
Pamietam, jak mama czesto wysylala nas z bratem do babci na wakacje.  Nie lubilam do niej jezdzic bo nigdy nie czulam sie tam lubiana a potancjalnie leniwy czas wakacji byl dla mnie czasem pracy i dyscypliny. Babcia nie okazywala mi czulosci i milosci. Nie pamietam aby mnie przytulila lub powiedziala komplement. Nawet raz w zyciu. Nie pamietam aby sie smiala i nie pamietam aby byla spontaniczna. Nie pamietam aby byla dobra dla innych ludzi. Nie pamietam aby cos komus podarowala, aby w czyms pomogla - przeciez byla silnym charakterem a takie charaktery pomagaja tym, ktorzy potrzebuja pomocy. 
Jedyne co pamietam to to, ze w "kolchozie pracy" dzien zaczynal sie nam od pozamiatania podlogi. Z najmniejszych okruszkow. Ja ich nigdy nie widzialam wszystkich no wiec zamiatalam podloge jeszcze raz, i jeszcze raz i jeszcze raz....plakalam przy tym bo mialam zaledwie 6 lat i nie widzialam tych okruszkow. Wydawalo mi sie to strasznie niesprawiedliwe bo nie zasluzylam sobie poprzez bycie zwyklym dzieckiem na taka "szkole". Wtedy tez wierzylam, ze nie zasluzylam nawet na zwykla pochwale, ktora nigdy nie nadeszla. Nigdy. Nawet jedna, mala, nieszczera pochwala, aby zagluszyc swoje wlasne poczucie winy i taka ktora wypada powiedziec bo przeciez jestem jej wnuczka! Ona musiala mnie bardzo nie lubic....
Potem pamietam, ze babcia narzekala, ze spiac z nia bardzo ja pokopalam w jej schorowane, zylakowe nogi i z tego powodu jest strasznie niewyspana, w zwiazku z czym w zlym humorze. Nic dziwnego ze podloga wydawala sie zawsze zle zamieciona...
Pamietam jeszcze kiedy powiedziala mi, 6 letniej dziewczynce sekret. Jej jedynej kolezanki wnuczka miala wszy. Babcia chowala wszystkie grzebienie kiedy tamta przychodzila w odwiedziny aby sie ze mna pobawic. Uwielbialam sie bawic we fryzjera wiec te akcesoria byly niezbedne do naszej zabawy. Trudno mi jakos bylo uwierzyc, ze taka fajna dziewczynka co sie ze mna tak fajnie bawi, ma wszy! Zapytalam jej wiec bo bylam ciekawym dzieckiem, czy to prawda. Oczywiscie sprawa wyszla na jaw, bo moja kolezanka okazala sie wrazliwym dzieckiem (szczegolnie na punkcie wszow) i powiedziala swojej babci. Ta z kolei mojej i tak juz sie to potoczylo, ze moja "zla" babcia nawyzywala mnie od gadul, plotkarek i ze juz nigdy w zyciu mi nie zaufa.... Strasznie sie czulam wtedy niewartosciowa i jestem pewna, ze to musialo odcisnac swoje pietno na moje pozniejsze postepowanie, a w szczegolnosci na stosunek do mojej babci. 

Jedyne co lubilam u babci to bylo jej blaszane pudelko po powojennych czekoladkach, wypelnione bizuteria. Ach! Jakzesz ja lubilam ten pokoj, gdzie na komodzie z wielkim lustrem do makijazu stalo to blaszane pudelko. Widzialam je juz przez szybe w drzwiach, ktora wyolbrzymiala ksztalt i mienila sie kolorami jak w kalejdoskopie, na wysokosci gdzie pudelko stalo. Ono dla mnie swiecilo i rosno w oczach za kazdym razem jak na nie spojrzalam! I coz tam nie mozna bylo znalezc....korale najrozniejsze, kolczyki, broszki i wisiorki, a wszystko swiecace i mieniace sie jak diamenty. Ja jak sroka lecialam do pudelka co dzien, zeby sobie tylko poogladac, a babcia strzegla pudelka jak cerber aby sie upewnic ze po kazdej z moich wizyt nic nie brakuje. Zawsze mi obiecywala, ze dostane to wszystko jak bede miala 18 lat. A ja z tym przekonaniem roslam i z tym przekonaniem jezdzilam do babci w odwiedziny. Jej slowa nigdy sie nie sprawdzily...babcia zmarla, pudelko zniklo ( razem z mieszkaniem) i nikt nigdy nie byl w stanie powiedziec co z kim i czym sie stalo. Tak jakby wszystko wchlonela czarna dziura i oprocz tych nie za wspanialych wspomnien nic innego nie zostalo.


Mialam dwie babcie. Jedna "dobra" druga "zla". Dzis wiem, ze dobra babcia musiala miec przeciez jakas czarna strone, jak kazdy z nas, ale byla madra wystarczajaco, aby nam, wnukom jej nie pokazac. "Zla" babcia musiala miec w sobie milosc kiedys, moze nawet wtedy kiedy bylam przy niej, ale poprzez brak tej "madrosci" jaka miala pierwsza babcia pokazywala mi tylko swoja zla strone. 

Fakt jest taki, ze obie byly moimi babciami. Mamami moich rodzicow. Zebym ja dzis mogla pisac ten post i zebym mogla zyc w ogole one obie musialy najpierw urodzic moich rodzicow. Dac im zycie. Moi rodzice dali zycie mi i mojemu bratu. I babcie i rodzice musieli przejsc dluuuuga droge zanim pojawilam sie ja i moj brat. Napewno przeszli przez ciezkie doswiadczenia, zmagali sie ze swoimi uwarunkowaniami, historia i przeszloscia. Tak jak kazdy rodzic i kazda babcia i dziadek. Chociazby dlatego nalezy im sie szacunek i podziekowanie ze zapoczatkowali nasze zycia. 
Dziekuje wiec moim babcia za przeszly ta droge i wybaczam jesli popelnily jakies bledy. 
Zaluje jedynie, ze dzis nie moge im tego powiedziec osobiscie, ale kocham obie i zycze im miekkiego wypoczywania. 

Dzieki nim jestem tym kim jestem. 

Dobranoc





THE SUN NEVER SETS ON A BAD ASS - THE SUN NEVER SETS ON A BAD ASS  Bad Ass Grandma
Tak pewnie widzialam swoja "zla" babcie...


"Dobra" babcia wygladala prawie ja ta tutaj...





























niedziela, 19 stycznia 2014

Rozgrzewka...

Jestem Matka. Matka Polka. Nie wiem czy pasuje do typowego wyobrazenia i stereotypu Matki Polki, bo zyje w dwoch kulturach i z dwoch kultur biore dla siebie to co jest "moje". Mam wiec typowe cechy Polskiej Matki, samodzielnej i samowystarczalnej oraz poswiecam sie dla dzieci aby mialy dobre dziecinstwo i czuly sie bezpiecznie, ale z kultury zachodniej nauczylam sie poswiecac w rozsadny sposob. Mam tu na mysli, fakt ze nie oddaje sie cala i nie zapominam o sobie, o swoich potrzebach jako kobiety, swoich zainteresowaniach i ambicjach, poniewaz wierze ze najlepsza matka to szczesliwa matka. 
Pamietam ze swojego dziecinstwa moja wlasna Matke, zawsze zmeczona i przepracowana, przysypiajaca na fotelu w trakcie ogladania ulubionego serialu, lub taka, ktora spedzala caly dzien w kuchni, spocona od oparow gotujacych sie przysmakow z pietruszka na poliku i tlustymi wlosami. Kiedys budzilo to we mnie swojego rodzaju odraze i litosc, kiedy widzialam ja taka nieulamowana, niespecjalnie dbajaca o wyglad no bo i kiedy, skoro caly bozy czas poswiecala nam. Zawsze mialam w glowie ten obraz i obiecywalam sobie, ze ja taka nie bede. No i tu niestety musze przyznac, ze nie ucieknie sie od tamtych obrazow bo i mi sie zdarza nie umalowac lub nie umyc wlosow danego dnia, kiedy po nieprzespanej nocy z dwoma wyjacymi szkrabami mam do wykonania wazniejsze rzeczy niz myslenie o sobie. Nauczylam sie z tym zyc i nie ulegac presji mediow, ktore narzucaja nam poprzez piekne kolorowe zdjecia (przerobione w Photoshopie) obrazy matek, kobiet, ktore sa perfekcyjne pod kazdym wzgledem. Zawsze "zrobione", umalowane, pachnace, bez zadnych zmarszczek, szczuple i dbajace o siebie, wykonujace wspaniale zawody i totalnie nieskazitelne. Malo tego dochodze do wniosku, ze takie narzucanie tego jak mamy zyc powinno byc karane, tak jak karane bylyby reklamy papierosow, alkoholu czy pornografii poniewaz maja one taki sam niszczacy wplyw na psychike kobiet, a takze coraz czesciej mezczyzn, ktorzy rowniez zaczynaja dbac o siebie w podobny, przesdany sposob. Nasze dzieci nie potrzebuja takich rodzicow. Moje dzieci nie widza moich zmarszczek i nieumalowanych paznokci. Moje dzieci nie widza mnie na Barbados w skapym bikini z ogolonymi nogami i wylakierowanymi wlosami. Moje dzieci nie dbaja jakim jezdze samochodem, same zreszta wolalyby chodzic. I mimo, ze moje dzieci uwielbiaja grac na moim telefonie i moj telefon jest moim planem "B" na kryzysowe sytuacje, to dla nich nie ma znaczenia jaka to marka i czy go wlasciwie mam czy nie. 
Najsmutniejsze jest jednak to, ze presja jest tak wielka, ze wiem ze nie ocale ich od "zalet" zycia w dzisiejszych czasach. Wszystko rozwija sie absolutnie z predkoscia swiatla, nowe gadzety i wynalazki wymyslane sa w momencie kiedy wlasnie "najnowszy" wynalazek kupujemy. Wtedy on nie jest juz najnowszy a my zamiast odpuscic kierujemy swoje pragnienia i rzadze na kolejny. I tak w kolo. Nikt nawet nie zastanowi sie jaka to manipulacja ze strony wielkich koncenrow, ktore nami wszystkimi dyryguja, pociagaja za sznurki i mowia jak mamy zyc, co jesc, co nosic i w co wierzyc. 
W zwiazku z tym kolowrotkiem doszlam do wniozku, ze czas kiedy moje dzieci mnie potrzebuja jest wlasnie teraz a nie kiedy indziej. Nie pozniej, kiedy dorosna bo wtedy beda samodzielne i nie beda mnie potrzebowac (moze ja ich tak, ale one juz mnie nie). Czas wiec sie zatrzymac i popatrzec im gleboko w oczy i powiedziec: Kocham cie i jestem dla ciebie. Tutaj. 
Wiem, ze skazuje sie tym samym na swego rodzaju smaotnosc, bo nie bedzie mnie w innych ekscytujacych miejscach, gdzie ludzie sie spotykaja na co dzien i gdzie sie bywa aby "zaistniec". Aby pokazac siebie, ze tez cos posiadam materialnego, co budzi zainteresowanie i plasuje mnie w kadrze ludzi o wyzszym statusie. 
Ciezko sie wylamac i byc innym. Samotnosc jest okropna rzecza. Mysle sobie natomiast, ze musze sprobowac bo logiczne wydaje sie to, ze to wlasnie moje dzieci sa spelnieniem, lekiem i "inwestycja" aby nie byc samotnym w pozniejszym czasie. I to nie tak, ze sobie pobede z nimi tylko na pol gwizdka....niby z nimi a myslami daleko, z glowa w oblokach lub martwiaca sie niewaznymi rzeczami. Musze byc na 100%. Pelna uwagi i obecnosci. Przeciez jesli bede dla nich teraz to one beda dla mnie potem. Tak to juz dziala. Po prostu. 
 A co stanie sie z bywalcami tych ekscytujacych miejsc, o ktorych wspomnialam wczesniej? Coz...sami sobie odpowiedzcie na to pytanie. Ja uciekam do prasowania a potem ide umalowac paznokcie. Przyjemne z pozytecznym. x