środa, 29 stycznia 2014

Moje dziecko mnie zabija....

Mysle, ze zycie to nie tylko pozytywne myslenie i mindful living - choc chetniej propaguje wlasnie te rzeczy to zdarza sie, ze wszystko jest do dupy i chce sie tylko wyc i wrzeszczec lub najlepiej transportowac sie do innego swiata...
My kobiety najlepiej wiemy jak to smakuje, bo przynajmniej raz na miesiac przezywamy podobne "uniesienia" i bez kija wtedy nie podchodz. Z kijem tez nie. 
My matki, tak bardzo kochamy swoje dzieci i tyle dla nich poswiecamy. To nie tylko nasze nie ogolone nogi i tluste wlosy co drugi dzien, nieprzespane noce i brak spontanicznego wyskakiwania na plotki czy zakupy. To nie tylko gotowanie co dzien malo kreatywnych potraw i czuwanie w nocy nad chorym dzieckiem mierzac temperature i wycierajac wymiociny, podczas kiedy caly dom smacznie spi. 
To nie tylko ulane mleko na pagonach i zaschniety banan na jeansach. Nie tylko brak przyjaciol i samotnosc, "zacofanie" spoleczne wynikajace z "nie bycia" na topie i spocone cialo od wtargiwania wozka z 30 kg ziemniakow na 4 pietro. To wszystko oczywiscie sa pewne poswiecenia - pewnie w zaleznosci od priorytetow i tego co kto lubi, czasem wieksze, czasem mniejsze.
Ja chcialam tu wspomniec o czyms jeszcze, co moze czesto jest pomijane bo matki nawet o tym nie mysla. Moze mysla ale nie chca mowic, bo presja bycia "dobra" matka jest wieksza niz potrzeba mowienia, ze bycie matka czasem "sucks"!!!!! Ze pozostanie przy zdrowych zmyslach kiedy sie spedza swoja najlepsze lata w domu, z dala od normalnej spolecznosci z gromadka rozwrzeszcanych dzieci graniczy z cudem, i jak my to robimy, ze mimo wszystko nie ladujemy w zakladach zamknietych z podcietymi zylami to ...to nie wiem. Latwiej jest pewnie gdy ma sie "normalne" dzieci, ale nie gdy te dzieci to prawdziwe wyzwanie. 
Ktos by powiedzial, ze wychowywanie dzieci to generalnie wyzwanie, ale uwierzcie mi ze sa "dzieci" i dzieci. I wtedy to wyzwanie jest wieksze. 
Dla przykladu wiec uzyje tu taka historie o moim wlasnym synku, ktory jest wlasnie takim wyzwaniem i ktory doprowadza mnie do tego typu mysli.
Piekny, sobotni poranek zaczynajacy sie gonitwa. Kazdy poranek dla mnie to gonitwa. On ucieka ja gonie - oczywiscie, bo jakze by mialo byc odwrotnie? Od samego rana ucieka z czyms czego nie powienien albo miec w rekach albo czego nie powinien robic. Skakac na lozku aby nie zlamac obojczyka, biegac z nozem w reku lub walic swojej mlodszej siostry plastikowym mlotkiem po glowie. Ja, Prewencja, oczywiscie umiem juz przewidziec co moj synek moze zaraz wymyslic, biegne zabopiec nieszczesliwym wypadkom. Tak jak tego pieknego poranka kiedy wybralismy sie na miasto, spedzic mily czas, zjesc rodzinny lunch, moze kupic pare zabawek, zmeczyc dzieci i wrocic do domu. Wszystko szlo jak po masla, nawet nie bylo zadnych atakow histerii (moze dzieki Buzz Lightyear, ktory jest ostatnio bohaterem Camerona, a ktory nabylismy w sklepie z zabawkami za dobre zachowanie). Po udanym "polowaniu" wracamy do domu. Winda, zaplacony bilecik za parking, targamy dzieci, wozki i zakupy do samochodu. Samochod zaparkowany w podziemiach centrum handlowego. Kiedy Cameron zdal sobie sprawe, ze wycieczka dobiega konca - oczywiscie wpadl na swoj genialny pomysl ucieczki. Nie, nie tak od razu...najpierw przyspieszyl pare kroczkow aby nie isc z mama i tata - bo to dziecinne, on jest duzym chlopcem a duzi chlopcy nie chodza za reke. Potem kilka szybszych kroczow, lypniecie w tyl czy nikt nie goni (nie gonilam na tym etapie jeszcze bo to przeciez prowokacja) i kiedy juz bylismy w ogrodku....juz witalismy sie z gaska...Cameron w dluga i pedzi na oslep przed siebie. Wydawalo mi sie, ze kiedy krzykne powaznym glosem, STOJ, to sie zatrzyma i zda sobie sprawe ze wlasnie przed chwila przeciez bym tym dobrym chlopcem, ktory dostal wspanialy prezent i sie zatrzyma. Zew krwi jednak okazal sie silniejszy, a ja postanowilam wiecej nie krzyczec, kiedy zauwazylam, ze szyby w autach sie zatrzesly a 30 kilka osob odwrocilo sie za nami jakbysmy przynajmniej lapali zlodzieja. Ruszylam wiec w pogon za "Forestem" z jeszcze wiekszym przyspieszeniem kiedy zobaczylam zza samochodow wylaniajace sie, jadace auto. Cameron nie mogl go widziec ze swojego poziomu, bo mimo tego co o sobie sadzi, wcale nie jest duzym chlopcem. To byl ulamek sekundy i prawie bylam przy nim. Niestety grawitacja okazala sie silniejsza, a moze powinnam powiedziec, bardziej sliska, bo tuz przy Cameronie pojechalam na obcasie z takim impetem i z takim swistem, ze szyby w autach znowu sie zatrzesly. Widok jak z kreskowki o Tomie i Jerrym, ze swistem, z halasem, z impetem. Wylozylam sie na plecy z cala masa zakupow i lezacym na mnie Cameronem. Wynik? Podarta kurtka, zbity lokiec, brak oddechu, w plucach az mi sie zatrzeslo od tej grawitacji, a Cameron siedzi i sie smieje do rozpuku bo strasznie mu sie te prawa fizyki spodobaly. Poplakal sie tylko wtedy kiedy zdal sobie sprawe, ze upadlam na Buzza i zlamalam mu reke. Nic juz nie powiedzialam, bo nawet nie moglam, tylko pojechalismy na pogotowie. 
Nie, nie mialam zadnych zlaman, o dziwo, tylko potluczenie. Dzis juz minely dwa tygodnie od tego incydentu, a ja nadal uzywam prawej reki do wszystkiego i spie na prawym boku. 
Nie skarze sie - jestem pewna ze za 20 lat wszyscy bedziemy sie smiac z tych naszych przygod, tak jak dzis smieje sie moja tesciowa, ktora tez miala podobne przygody z Camerona tatusiem. Nie daleko pada jablko od jaboni przeciez, wiec moja nauczka jest sluchac uwaznie historii i nie drwic, ze ktos moze cos wyolbrzymiac. 
Czasem, w tych "zlych" chwilach, zastanawiam sie tylko co jeszcze moze sie wydarzyc i az boje sie myslec co moj synek moze zmajstrowac i czy naprawde nie zrobi sobie kiedys krzywdy. 
Kocham oczywiscie mojego "zabojce" ale sa momenty kiedy wyobrazam sobie kiedy wyprowadza sie z domu. To sa te "zle" momenty, kiedy cierpliwosc mnie opuszcza, bo przeciez i ja jestem tylko czlowiekiem. Mam swoje gorsze dni, z bolem plecow czy glowy, ktory sie nasila podczas wybrykow Camerona oczywiscie. Mam swoje dni, gdy czuje sie jakby mnie ktos wyplul, kiedy Sabinka nie spala w nocy bo zabkowala, wiec jak lunatyk funkcjonuje nastepnego dnia i nie jestem w humorze aby znosic cokolwiek, nawet listonosza, ktory wali za glosno klapka od skrzynki na listy a co dopiero takiego malego, notorycznego wampira, ktory wysysa moja krew i energie. 
Czy mam prawo, nie lubic swoich dzieci czasem? Nie mowie o nie kochaniu, to jest bezwarunkowe, ale miewam czasem takie mysli, ze chyba nie za bardzo lubie upadac na zabawki i lamac im rece....
Pozdrawiam wszystkie mamy,a w szczegolnosci mamy chlopcow, a w szczegolnosci mamy wyzywajacych chlopcow. 
Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz